poniedziałek, 14 września 2015

Jak pies z koniem, czyli z Azrą w świecie czterokopytnych


 Minęły już trzy tygodnie od czasu naszego powrotu ze wspólnego obozowania. Sprawy związane z przeprowadzonym zaraz po powrocie do domu remontem oraz wybieraniem się przeze mnie do nowej szkoły sprawiły, że przez ten czas nie miałam ani czasu, ani zwyczajnie ochoty i natchnienia, żeby zdać porządną relację z wyjazdu. Po części też nie mogłam po prostu uwierzyć, że to już koniec... W tej chwili remont zmierza ku końcowi, a emocje związane z edukacyjną przeprowadzką nieco opadły, więc wreszcie jestem gotowa na mentalny powrót do czasów pobytu w tym wyjątkowym miejscu.


Najmłodsza członkini stada - wtedy jeszcze bezimienna.

 Azrę zabrałam ze sobą głównie ze względu na brak osoby chętnej do sprawowania nad nią opieki podczas mojej nieobecności (rodzinka tak bardzo pomocna ;), ale nie był to jedyny powód. Gdyby została w domu, nudziłaby się przez tych kilka tygodni. Dostawałaby jedzenie do miski, a jej spacery ograniczałyby się do zwykłych przechadzek po okolicy. Wiedziałam, że taki wyjazd będzie z korzyścią dla wszystkich. Domownicy nie będą mieli psa na głowie, a dla Azry wyjazd taki będzie ogromną atrakcją i okazją do oswojenia się z nowymi sytuacjami, ludźmi. A czy istnieje lepsze miejsce na aktywny, a zarazem relaksujący wypoczynek z psem niż polska wieś? Ja takiego nie znam :)

 Właściciele stajni może nie są zapalonymi psiarzami, ale lubią te zwierzęta i Azra została ciepło przyjęta. Nie mogę jednak nie wspomnieć o naszym niezbyt napawającym optymizmem starcie. Otóż zaraz po przyjeździe Azra padła ofiarą kociego ataku. Niby nic poważnego, ale kilka kropli krwi poleciało. I tutaj moja rada: zanim pozwolisz swojemu psu podniecić się bliską obecnością kociej arystokracji upewnij się, że: a) kot ten nie jest kotką; b) kotka ta nie ma akurat młodych. Mój błąd polegał na niedoinformowaniu głównie co do tego drugiego zagadnienia i z tego wynikła powyższa nieprzyjemność. Swoją drogą, kocięta są przeurocze ;)

 Ja i Azra zostałyśmy ulokowane w małym, "glinianym" pomieszczeniu gospodarczym przerobionym na lokum mieszkalne. Panujące tam warunki może i nie powalają na kolana; pomieszczenie jest malutkie, a toaleta znajduje się na zewnątrz, ale ze względu na panujący tam klimat i gigabajty wspomnień związanych m. in. z tym miejscem sprawiają, że nie zamieniłabym go na żaden luksusowy hotel.

Ku mojemu zaskoczeniu i uciesze pies na łóżku nie stanowił tam problemu.

 Między łóżkiem i stolikiem, które zajmowały prawie całą przestrzeń w domku, znalazło się trochę miejsca, w które wcisnęłam psi kennel. Okazał się on niezwykle przydatny, bo kiedy pies przebywał w środku miałam pewność, że nikt go przez przypadek nie wypuści, ani że Azra będzie komuś przeszkadzała.  Do tego stopnia, że w tej chwili nie wyobrażam sobie nie mieć tego akcesorium na takim wyjeździe.
Muszę przyznać, że przed wyjazdem trochę obawiałam się, jak zostanie przyjęty przez miejscowych fakt zamykania przeze mnie psa w klatce. Nie chciałam wyjść na tą "złą właścicielkę, która krzywdzi swojego psa", więc wymyśliłam super-słowo stawiające całą sytuację w innym świetle. Kojec - to było to! Nie brzmi tak kontrowersyjnie i kojarzy się raczej ze słodkimi (to akurat sporna kwestia) niemowlętami wkładanymi do środka, żeby pobawiły się zabawkami, niż trzymaniem tam kogoś za karę. Super-słowo przyjęło się na tyle, że kiedy raz wymsknęła mi się "klatka", zostałam spytana przez jednego z maluchów "czemu tak brzydko mówię na kojec Azry" :D

 Tak to właśnie wyglądało:


 Przejdźmy do kwestii organizacji dnia i podziału czasu między obowiązki związane z psem i stajennymi zajęciami. W tym roku obozowiczem byłam tylko przez tydzień, a pozostałe dwa tygodnie pełniłam funkcję pracownika stajni - najlepsza praca wakacyjna, jaką można sobie wymarzyć. W każdym razie na brak zajęć nie narzekałam. Większość wolnych chwil, choć niewiele ich było, poświęcałam oczywiście psu. Po 6tej rano zabierałam Azrę na pierwszy spacer. Wcześniej zakładałam sobie, że będzie on "długi i wyczerpujący", ale wiadomo, jak zazwyczaj ma się teoria do praktyki... Prawda jest taka, że kryteria te spełniało tylko kilka pierwszych porannych spacerów. Praca w stajni dosłownie zwalała mnie z nóg i utrudniała wczesne wstawanie, szczególnie że z natury jestem śpiochem. Azra jest na szczęście na tyle ogarniętym psem, że grzecznie siedziała u siebie nawet jeśli rano nie zapewniłam jej tyle ruchu, ile powinnam. Te braki starałam się jej wynagrodzić później, a więc w praktyce miała około pięciu niezbyt długich spacerów zamiast standardowych trzech.

 Jeśli chodzi o zachowanie Azry podczas wyjazdu - byłam pod wrażeniem. Kiedy musiała zostać sama, siedziała grzecznie w swojej klatce i czekała na mój powrót. Po jakimś czasie zaufałam jej na tyle, że mogłam zostawiać ją w domku luzem. Był to wyczyn, szczególnie, że w sąsiednim pomieszczeniu, oddzielonym jedynie cienką zasłoną (a więc miała do niego dostęp), mieszkała ze swoją właścicielką świnka morska. Obecność gryzoni i innych małych zwierząt zawsze wywołuje w mojej psinie bardzo silne emocje, które na tych wakacjach udało jej się kontrolować. Pod koniec wyjazdu zaczynała mieć dość i pojawił się problem szczekającego od czasu do czasu psa, ale generalnie było to nic w porównaniu do jej nienagannego zachowania przez większość pobytu.

 Ładnie zachowywała się także w stosunku do przebywających w stajni osób - obozowiczów, instruktorów i innych pracowników. Nasze współlokatorki oraz szefostwo nawet polubiła, resztę ludzi tolerowała. Zniosła też natarczywe próby głaskania i przytulania jednego z chłopców, któremu akurat nie zdołałam wybić z głowy takiego zachowania, grzecznie oddalając się, kiedy miała dość, bez wszczynania awantury.
Z miejsca dziękuję wszystkim tym, którzy uszanowali moją prośbę o niezaczepianie Azry bez mojej zgody, tym samym przyczyniając się do jej lepszego samopoczucia i mojego spokoju o jej kontakt z otoczeniem. Jesteście wielcy :)

 W czasie wyjazdu nastąpił jeden duży przełom - Azra zniżyła się do poziomu chętnego zjadania suchej karmy bez dodatków, z miski. Nie wiem, jak to się stało. Nie wiem, czy miała na to wpływ konkurencja płynąca z obecności kilku innych psów dookoła, czy cudowna zmiana zachodząca w moim psie. Nie ważne. Przez pierwszy tydzień dodawałam mięcho z puszki, potem już mi się nie chciało (lenistwo jednak czasami popłaca), a zawartość miski jakimś cudem nadal znikała. Tak jak się spodziewałam - po powrocie do domu stare nawyki wzięły górę, ale przynajmniej zobaczyłam, że jednak się da.

 Jeśli chodzi o mnie i mój Wielki Test Odpowiedzialności myślę, że zdałam go całkiem dobrze. Azra nie głodowała, spacery miała zapewnione, nie była uciążliwa dla innych. Nie poświęcałam jej tyle czasu, ile bym chciała, ale nie było źle. Na treningi nie starczało mi siły, zaliczyłyśmy natomiast jeden mini-pokaz naszych umiejętności (kilka jeszcze mniejszych). Podsumowując, cieszę się, że udowodniłam że jestem w stanie zupełnie samodzielnie zając się czworonogiem i ponosić konsekwencje za wszelkie jego wybryki (a ze dwa się zdarzyły).

*   *   *

Tytuł posta może być nieco mylny - pomimo pobytu na terenie stajni, Azra nie miała zbyt wielu okazji do kontaktów z końmi. Dlaczego? Po prostu nie było takiej potrzeby. Zwierzęta te przebywały albo w stajni,w boksach, gdzie i tak by ich nie zauważyła, albo na pastwisku, w dużym stadzie. Głupotą byłoby wchodzenie między trzydzieści sztuk rumaków, żeby tylko sobie postać. Nawet gdybym miała pewność reakcji Azry, nigdy nie wiem, jak zareaguje na obecność psa dany koń. Dbając o bezpieczeństwo własne i swojego psa nie doprowadzałam celowo do konfrontacji międzygatunkowej. W sumie nie miałam nigdy na celu hardocorowego oswajania Azry z tymi zwierzętami. Wystarczy mi, że potrafi przejść w odległości kilku metrów od konia bez okazywania ekscytacji tudzież agresji i na tym jak na razie poprzestajemy.

*   *   *

O całym wyjeździe mogłabym jeszcze pisać i pisać, ale obawiam się, że za bardzo odbiegłabym od tematu. Jeśli ktoś byłby zainteresowany informacją, o jakiej to tajemniczej stajni mowa (a może ktoś już odgadł po zdjęciach?), proszę o kontakt mailowy. Może kiedyś spotkamy się na obozie, kto wie? ;)

Na koniec, żeby nie było, że nie jeździłam, zostawiam Was ze zdjęciem mojej osoby na wierzchowcu :)


PS: Nie mam pojęcia, co się dzieje z jakością zdjęć. U mnie na komputerze wygląda to dużo lepiej; nie bardzo wiem, czy da się coś tym zrobić.

8 komentarzy:

  1. Na pewno to było dla was super doświadczenie i widać, ze fajnie sie bawilyscie. Dla psa to zawsze oswojenie z nowymi sytuacjami, a dla nas mozliwosc spedzenia czasu z czterolapem. Ja jeszcze nie wyjezdzalam nigdzie z Majlem na dluzej, ale mam nadzieje, ze uda nam sie pojachac na jakis oboz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może jakiś obi-obóz? Majlowi powinno się spodobać :)

      Usuń
  2. Widać, że świetnie są bawiłyście. :) Może i my kiedyś wybierzemy się z Mango na obóz, kto wie? Wpierw muszę jednak jeszcze popracować nad jego zachowaniem w towarzystwie innych psów. :P A Azra jest prześliczna, to tak na marginesie. ;) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Zabawa musiała byc przednia! :) stajnie mam co prawda pod nosem, dosłownie kilka metrów ode mnie, to jakoś mnie tam specjalnie nie ciągnie, narazie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co do zdjeć, spróbuj wstawiać na np flickr i wtedy na bloga?

      Usuń
  4. Mega test odpowiedzialności zdany :D Mnie czeka w przyszłym roku - przeprowadzka i te sprawy. Mam nadzieję, że pójdzie nam równie dobrze co Wam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A daleko się wyprowadzacie od aktualnego miejsca zamieszkania?:)

      Usuń

Z pewnością masz coś do powiedzenia - komentuj śmiało :) Każdy komentarz to +10 do motywacji!