czwartek, 30 lipca 2015

Slovensko vs. Magyarország. Trochę wody, trochę gór, czyli wakacje 2015 z psem na pokładzie.


Na początku miał być węgierski Balaton, ale tak wyszło, że w ostateczności zrobił się z tego tour na trasie Słowacja-Węgry do dowolnej interpretacji. Naszym jedynym ograniczeniem było... hm, no w sumie nie mieliśmy ograniczeń. Chyba, że wyobraźnia, ale ta jest przecież nieskończona, więc...? Ale nie o filozofii dzisiaj, a o naszej największej podróży w te wakacje. W góry. I nad jezioro, a nawet dwa (co prawda sztuczne, ale mniejsza o to). Przeczytajcie, jeśli macie ochotę się dowiedzieć gdzie nas nasze 4ry kółka zawiozły i dlaczego właśnie tam. Uwaga: będzie długo (ale ciekawie :). Taka wersja hard powiedziałabym, tylko dla wytrwałych. Podejmujesz wyzwanie?

Wyruszyliśmy całą ekipą - osób pięć i pies - we wtorek 14go lipca, docierając następnego dnia do słowackiego campingu "Bela" w miejscowości Nizne Kamence, niedaleko parku narodowego Mała Fatra. W środowy wieczór po dwudniowej podróży nie mieliśmy siły nigdzie się wybierać; w tym dniu zwiedzaliśmy camping i moczyliśmy nogi w przepływającej tuż obok rzece (to był raczej płyciutki, górski potoczek, ale nazywa się go rzeką) o uroczej, jak dla mnie, nazwie Varinka. Azra miała okazję żeby przypomnieć sobie, że woda nie gryzie i można się w niej fajnie bawić. Wyławianie z rzeczki kamyków i patyczków - to było to :)

Rzucisz kamyczka?
Gdzie on zniknął...?

Mam go!

A teraz w nogi (myślałaś, że ci go przyniosę? pfff.)


Na kempingu oprócz innych atrakcji znajdowała się mała zagroda ze zwierzętami. Można było wykupić sobie przejażdżkę konną, pooglądać ptaki w wolierach lub pogłaskać śliczne, małe i bardzo kontaktowe kózki. :) Bez obaw, wszystkie zwierzęta były zadbane i miały czysto w zagrodach ;)





Podczas jednego ze spacerów po campingu, na samym jego końcu, odkryłam coś ciekawego - drewniane przeszkody, jakby z toru agility, zbudowane chyba specjalnie dla odwiedzających camping czworonogów. Niestety widać było, że od dawna nie były używane, bo stoją zarośnięte i trochę podniszczone. My także z nich nie skorzystałyśmy (bezpieczeństwo przede wszystkim), a szkoda, bo gdyby je odnowić i dodać kilka nowych to byłyby ciekawą atrakcją dla "zapsionych" turystów :)



*   *   *

W czwartek, 16go lipca odbyłyśmy pierwszą wyprawę. Najpierw podjechałyśmy do doliny Vratnej w Małej Fatrze, żeby tam skorzystać z kolejki kabinowej, która zawiezie nas na wyżej położone górskie obszary. Najbliżej górnej stacji kolejki znajdują się dwa szczyty - Chleb (1646m) i Wielki Krywań (1709m), które to szczyty zamierzałyśmy zdobyć. Udało nam się to bez problemu, a dodatkowo okazało się, że moja kondycja jest lepsza niż myślałam :D

Azra pierwszy raz miała jechać taką kolejką i nie byłam pewna, jak zareaguje. Na szczęście nie spanikowała i grzecznie siedziała w środku do samego końca, a niezastąpiony pasztet Profi pomógł nam przełamać lody ;) Żadnego szarpania się ani uciekania, byłam z niej bardzo zadowolona. Upatrzyła sobie miejscówkę pod siedzeniem, gdzie czuła się najbezpieczniej (w metrze robi tak samo).

Dodam, że do końca nie wiedziałam, czy psy mogą jechać tą kolejką. Okazało się, że tak, ale należało uiścić dodatkową opłatę. W ogóle Słowacja jest fajna po tym względem - kraj ten jest bardzo otwarty na wpuszczanie osób z psami w różne miejsca/obiekty turystyczne, chociaż bilet wstępu dla czworonoga kosztuje w większości przypadków tyle, ile dla dziecka, co czasami jest znaczącą kwotą.


Widok z kolejki kabinowej

 Pierwszym zdobytym przez nas szczytem był Chleb. Szło się krótko i przyjemnie, w sam raz dla nas. :)


Górna stacja kolejki kabinowej Vratna i widok na góry aż po horyzont




Zaraz potem przyszła kolej na Wielki Krywań. Na ten szczyt wspinałyśmy się trochę dłużej i zmęczyłyśmy się trochę bardziej, ale bez przesady ;)

Zdjęcie cyknięte w czasie wspinaczki na Wielki Krywań, w dole widać stację kolejki.
Azra podziwia widoki ze szczytu Wielki Krywań

*   *   *

W piątek, 17go lipca, zdobyłyśmy szczyt Grúň, również znajdujący się na terenie Małej Fatry. Było gorąco, ale na szczęście większość trasy prowadziła przez las. W "Chacie na Gruni" odpoczywałyśmy, a ja raczyłam się pysznym, słowackim gulaszem :)



I znowu widoczki :)
Tego samego dnia opuściłyśmy "Belę" i zatrzymałyśmy się na dzikiej plaży nad jeziorem Liptowska Mara. Tam czas upływał nam głównie na pluskaniu się w wodzie i popijaniu herbatki z książką w ręku. Czysty relaks po zmaganiach na górskich ścieżkach :)

PS: Serdecznie pozdrawiam Panów Rybaków, którzy pikaniem tych swoich kosmicznych urządzonek utrudniali mi odprężanie się, a wieczorem zaśnięcie. I tak nic nie złowiliście, widziałam.

Nie dość, że jezioro, to jeszcze góry w zasięgu wzroku!
*   *   *

Sobotę i niedzielę 18go i 19go lipca spędziłyśmy na campingu Mara. Tam też zetknęłam się po raz któryś z pewnym zjawiskiem, które zaczęło mnie irytować i zainspirowało do napisania poprzedniego posta.(klik). W miejscu tym praktykowałam głównie nicnierobienie, a także pizzo&langoszojedzenie i wodokąpanie. To ostatnie niestety bez Azry, która za sprawą zakazu wstępu psów na plażę (o tym właśnie pisałam poprzednio) nie mogła mi tam towarzyszyć (dzikie plaże rządzą!).





*   *   *

20go lipca wieczorem zakwaterowałyśmy się na campingu Podlesok znajdującym się na terenie Parku Narodowego Słowacki Raj. Z braku dostatecznej ilości czasu na dłuższy szlak, urządziłyśmy sobie tylko spacerek nad rzekę Hornad w Dolinie Hornadu.

PS: Tutaj pozdrawiam kilkudziesięcioosobową ekipę z jakiegoś - niestety nie wiem którego - AWFu. Gwarantuję Wam, że cały camping po tym jednym wieczorze wiedział i na długo zapamięta "jak się bawi AWF" :P


Zainteresowani mogli poczytać sobie nieco o Przełęczy Hornadu, jej florze, faunie i ważnych punktach.
*   *   *

 21go lipca, we wtorek, wyruszyłyśmy na najfajniejszy wg mnie szlak na tym wyjeździe. Wiódł on dnem wąwozu będącego częścią doliny o nazwie Sucha Bela. Dla mnie, raczkującego górskiego piechura, trasa szlakiem zielonym w owej dolinie była iście ekscytująca. Przez większość czasu porusza się po prawie płaskim terenie. Dnem wąwozu, po którym się idzie, płynie woda, ot zwykły górski potoczek. My mieliśmy szczęście i trafiliśmy na porę suchą kiedy to woda nie jest na tyle głęboka i wszechobecna, że trzeba w niej brodzić, żeby pokonać tę trasę i da się ją ominąć (ha ha, teoria a praktyka to dwie różne rzeczy :P). Szlak urozmaicają powalone w poprzek wąwozu drzewa, które trzeba pokonywać raz górą, a raz dołem, oraz głębokie żłobienia w kształcie wanien w skałach (aż ma się ochotę tam wskoczyć!) oraz dużo drewnianych drabinek ułatwiających marsz po bardziej niebezpiecznym terenie. Ale są miejsca, przez które nie udałoby się przeprowadzić szlaku bez poważniejszej ingerencji człowieka. I to one były takie niesamowite. Długie drabiny wykonane z metalu, niemalże pionowo przymocowane do skał za pomocą całych skomplikowanych metalowych konstrukcji wwierconych głęboko w materiał skalny.
Pojawił się problem - jak pies ma coś takiego pokonać? Dnem nie przejdzie, bo ślisko i stromo, po stopniach też nie da rady. To był moment kiedy szczerze cieszyłam się z niewielkich rozmiarów Azry. Udało nam się bowiem opróżnić jeden z naszych plecaków i ją do niego zapakować. Oczywiście nikt inny z mojej rodziny nie miał ochoty wspinać się po wąskich, niewyobrażalnie stromych i długich drabinach z 12kg - żywym - obciążeniem na plecach dlatego obowiązek ten spadł na mnie. Azra chyba rozumiała powagę sytuacji, bo w trakcie wspinaczki siedziała w plecaku bez ruchu i tylko obserwowała bieg wydarzeń. Jestem szczęśliwa, że mam tak ogarniętego psa, bo nie wyobrażam sobie w tym momencie taszczyć na górę niespokojnego, wyrywającego się z plecaka futrzaka. Oboje byśmy spadli już z pierwszej drabiny (a było ich z 6). Sami rozumiecie, że w takiej sytuacji nie byłam w stanie myśleć o robieniu zdjęć (nie chciałam stracić aparatu), więc zamiast tego odsyłam Was TUTAJ. Lin zaprowadzi Was do strony, gdzie znajdziecie mnóstwo zdjęć z tej trasy i obejrzycie owe przerażające, strome drabiny. Uwierzcie mi, na żywo wygląda to DUŻO gorzej. Ale i tak było fajnie :D

Jeśli znalazłeś psa na tym zdjęciu w czasie krótszym niż 2 minuty to znaczy, że... jesteś bardziej spostrzegawcza/y ode mnie ;)


A wokół nas? Las!
Kamienie, liście, woda. Nuda. Nie, to sztuka :)
 
*   *   *

22go lipca pojechaliśmy zobaczyć Dobszyńską Jaskinię Lodową. Do samej jaskini z psem wejść nie było można, więc poszliśmy na dwie tury. Bardzo mi się tam podobało. Jestem osobą raczej zimnolubną, więc w lodowej jaskini, w której panowała bardzo przyjemna temperatura -2*C, czułam się jak niedźwiadek polarny na biegunie północnym :D W środku naszła mnie autentyczna myśl "mogłabym tu mieszkać".
A swoją drogą w takie upały wszyscy byście się zrobili zimnolubni :P
Za możliwość robienia zdjęć trzeba by zapłacić 10 euro, więc nie mam stamtąd nic oprócz marnej fotki sprzed wejścia, która nie nadaje się do publikacji. Jak ktoś czuje potrzebę zobaczenia tego uwielbionego przeze mnie miejsca polecam gugle.

Poza tym reszta dnia upłynęła nam na podróży na Węgry. Tam zadowoliliśmy się parkingiem jako bazą zamiast campingu (brzmi podobnie, przypadek?). Wraz z przybyciem w te rejony słowa "gorąco mi!" nabrały nowego znaczenia. Tam nie jest tak, jak u nas, że kiedy ci na słońcu gorąco to się chowasz w cień albo pryskasz/polewasz wodą i już jest ok. Tam 24h czujesz się... nie, nie czujesz. Jesteś spocony, nie ważne czy 3 minuty temu brałeś lodowaty prysznic, czy siedzisz w najbardziej zacienionym cieniu w mieście. Jest ci duszno, chociaż w samochodzie masz wentylację w postaci wiatraczków. Ubranie lepi ci się do ciała, powietrze jest gęste i zaczynasz czuć, że nie masz czym oddychać... Ale spokojnie! Wszyscy żyjemy i mamy się dobrze, jak się przyzwyczaisz do Uczucia Wiecznego Spocenia - czego szczerze nienawidzę - to nie jest tak źle. ;)

*   *   *

W każdym razie plan na 23go lipca był taki: kupić bilet wstępu do kąpieliska z basenami termalnymi w miejscowości Miszkolc, a konkretnie Miszkolc - Tapolca (uzdrowiskowa część miasta, 5km od centrum) i przesiedzieć tam cały dzień. No niestety ja byłam zmuszona z tego luksusu zrezygnować, bo ktoś musiał zostać z Azrą. Nie żebym narzekała; w końcu życie w duecie z psem wymaga poświęceń. No więc podczas gdy moja rodzinka pluskała się w basenach termalnych ja i Azra spacerowałyśmy sobie po parku, oglądałyśmy ryby w stawie, ja czytałam książkę przycupnąwszy na jednej z parkowych ławeczek, a Azra z pasją oddawała się pilnej obserwacji ciemnobrązowych wiewiórek, od których aż się tam roiło.

*   *   * 

 24go lipca wróciłyśmy na Słowację. Postój zrobiłyśmy w miejscowości Liptovsky Mikulas w celu zrobienia zakupów i zwiedzenia miasta. A to było naprawdę ładne! Aż przystawałam co chwilę, żeby pstryknąć zdjęcie. Był taki moment kiedy siedziałyśmy z Azrą w jednym miejscu na ławce przez jakiś czas, kiedy reszta ekipy weszła do sklepu. Miałam wtedy czas na uważniejsze przyglądanie się przechodniom i ze zdziwieniem stwierdziłam, że całkiem spora część z nich pomimo upalnego i "kisielowatego" powietrza była ubrana w długie spodnie, bluzki z rękawami i zakryte buty. Szok! Ja się rozpływałam w cieniutkich szortach do biegania i koszulce. Przyzwyczajenie i większa odporność na wysokie temperatury (nie moja tylko ich oczywiście), to musiało być to.

Azra nie jest jakimś strasznie atrakcyjnym/przyjaznym/uroczym psem i zazwyczaj nikt nie pragnie fizycznego kontaktu z nią, ale tam, w ciągu 20 min zaczepiło nas z 5 osób. Dwie panienki były na tyle ogarnięte, że zrozumiały (!) moją prośbę o niegłaskanie psa, chwała im za to. Dwie inne osoby koniecznie musiały pomiziać psie futro pomimo moich starań wytłumaczenia im, żeby tego nie robiły. Mężczyzna wytłumaczył mi, że on chce "just say hello", ale już i tak po fakcie. A jedna osoba tylko przelotnie podsunęła suczy rękę pod nos (wyglądało to jak jakiś odruch, powtarzany przy każdym napotkanym futrzaku). A Azra? Po prostu ignorowała wszystkich zaczepiaczy, grzeczna psinka :)

Kilka migawek z Liptovsky'ego Mikulasa:








Taki pomnik psa (wilka?) znalazłyśmy. Azra na początku myślała, że to prawdziwy :P

*   *   *

Na dobre zakończenie wyjazdu (uff, w końcu! pomyśli sobie Czytelnik) tego samego dnia zatrzymaliśmy się na campingu Stara Hora nad Jeziorem Orawskim. Cały dzień pod hasłem leżing&plażing&opalażing. A do tego książka oczywiście :) Azra już całkiem fajnie bawiła się w wodzie. Wrzucałam jej patyczki albo roślinki i chętnie po nie wypływała. Czasami rzucałam przedmiot na tyle daleko żeby oderwała się od dna i popłynęła, ale niezbyt często, żeby się nie zniechęciła.

O, tak się relaksowałyśmy na oryginalnej, trawiastej plaży :)
 I to by było na tyle! Koniec wycieczki, wracamy do Polski :)

Jak dla mnie wyjazd był wart przeżycia go, obfitował w nowe doświadczenia, łączył przyjemne z pożytecznym. Mimo, że momentami idąc ścieżką na któryś szczyt myślałam sobie "po co ja tam właściwie idę?", byłam zadowolona, kiedy na niego dotarłam. Było fajnie, ale szczerze powiedziawszy pod koniec tego wyjazdu miałam naprawdę serdecznie dość. Całą dwudniową drogę powrotną przespałam. Byłam po prostu strasznie zmęczona tym... odpoczywaniem ;) Wszystkim polecam taki sposób spędzania wakacji - jest dużo ciekawiej i można zwiedzić wiele miejsc w krótkim czasie, a przy tym zmieniać plany w każdej chwili.

Chciałabym jeszcze serdecznie podziękować osobom, które przebrnęły przez ten długi, zagmatwany tekst i dziesiątki takich sobie zdjęć (byłyby trochę lepsze, ale blogger bezlitośnie jedzie po jakości :(. Pomyśleć ile pożytecznych rzeczy moglibyście w tym czasie zrobić, ale woleliście ten czas zmarnować na czytanie moich wypocin. Dziękuję! :D

10 komentarzy:

  1. No i tak można odpoczywać! :) widoki super!

    OdpowiedzUsuń
  2. jezioro z widokiem na góry, maatko ale wam zazdrościmy takiego wypadu! :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny wypad i pełno pięknych zdjęć!;-)

    Shusha Schroniskowy Spaniel

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny wypad, fajnie, że wzięliście Azrę ze sobą:) Najważniejsze, że wypoczęliście :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie, nie mów że Azra aportuje kamienie :( Ałaaaaa!
    Wspaniałe wczasy, ogromnie Wam zazdrościmy! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aportuje i to z wielką chęcią, ale nie pozwalam jej na to zbyt często, bo się szkliwo ściera. Takie atrakcje tylko "od święta" ;) A Cookie tego nie lubi?

      Usuń
  6. No trochę przeszłyście! :) y
    Ja mam w planach zabrać swojego pana prawie męża na wycieczkę na Węgry. Taki prezent na rocznicę.
    Chciałam to zrobić już rok temu, ale odkładałam na piesa :)
    Mam nadzieję, że zdążysz jeszcze poodpoczywać :)
    Pozdrowienia!
    KT&T
    jackterror.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. Jacie, ale wyprawa! A widoki nieziemskie, autentycznie zapierają dech w piersiach. Następnym razem zabieramy się z Wami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszamy, z chęcią Was zabierzemy :D Członków wakacyjnej ekipy nigdy zbyt wielu!

      Usuń
  8. Piękna wyprawa. Słowacja jest przyjazna psom, np. po słowackiej stronie Tatr nie ma ograniczeń co do wchodzenia z psem i jakoś wszyscy żyją :P Pozdrawiam i gratuluję cudownego urlopu.

    OdpowiedzUsuń

Z pewnością masz coś do powiedzenia - komentuj śmiało :) Każdy komentarz to +10 do motywacji!