niedziela, 12 lipca 2015

10 dni podwójnego szaleństwa




Pewnego pięknego czerwcowego dnia otrzymałam telefon od krewnych z zapytaniem, czy nie byłabym zainteresowana pełnowymiarową opieką nad ich psiakiem podczas ich wakacyjnego wyjazdu. Czyli 10 dni z dwoma psami w jednym domu (mieszkaniu). 2x więcej szczekania, 2x więcej sierści na podłodze, 2x więcej kup do sprzątnięcia, 2x więcej smyczy w ręku, 2x razy mniej czasu na wszystko inne i 2x mniej miejsca, ALE - 2x więcej treningu, 2x więcej zabawy i 2x więcej futra do miziania. To chyba jasne, że się zgodziłam.  Zwłaszcza, że zaoferowano mi zapłatę na miarę profesjonalnego hotelu dla zwierząt (wow!), a jak wiadomo dodatkowych funduszy na rozpieszczanie własnego czterołapa nigdy za wiele. :)

(Przepraszam za jakość zdjęć, ale nie jestem fanką fotografowania, w tym dźwigania sprzętu, i uznałam, że zadowolę się telefonem)

Tym sposobem 1 lipca do naszych 4rech pokoi wprowadziła się B. B. poprosiła mnie o nieujawnianie swojego imienia, więc idąc na kompromis skracam je do pierwszej literki. Wybaczcie. No więc B. ma 3 lata i jest mieszańcem maltańczyka z jamnikiem długowłosym. Przypomina mi ona nieco basseta bretońskiego jeśliby ją porównywać do jakiejś rasy. Jest mała ciałem, ale wielka duchem. Pewna siebie, nieustępliwa, ciekawska, wybuchowa. Drze japę bez powodu. Zwodzi ludzi słodkim spojrzeniem. Na co dzień mieszka w domu z ogrodem, przez co cierpi na permanentny brak ruchu (większość z Was pewnie zna tę zależność) i desocjalizację. Przez to z kolei jest, jaka jest. Od razu wiedziałam nad czym przede wszystkim będę pracować. Nad wyciszeniem, uspokojeniem, wyładowaniem tego wulkanu nagromadzonej energii długimi spacerkami i delikatną stymulacją umysłową oraz socjalizacją. 10 dni to mało, żeby zmienić psa, ale od czegoś przecież trzeba zacząć.

Azra zna się z B. dość dobrze. Spotykają się co jakiś czas, zawsze na święta, ale także w wakacje, ferie, w niektóre weekendy. Na ogół dobrze się dogadują, a ewentualne konflikty rozwiązują we własnym zakresie. Byłam spokojna jeśli chodzi o ich kontakty, wiedziałam, że będą potrafiły mieszkać ze sobą pod jednym dachem. Wszak nie raz już to robiły, choć jeszcze nigdy u nas.

Już pierwszego dnia po przyjeździe B. poczuła się jak u siebie (nie zauważyła nawet, kiedy jej właściciele sobie poszli). Najpierw próbowała rozprawić się z azrowymi zabawkami, przez co musiałam je schować. Potem odkryła kanapę, a ja do końca pobytu nie potrafiłam wybić jej z głowy pomysłu wskakiwania na nią. "Jak u siebie można to znaczy, że można wszędzie" tak sobie musiała pomyśleć ;) Azra raczej cieszyła się z obecności gościa, chociaż widziałam, że były momenty kiedy miała ochotę wyrzucić go za drzwi (ja też miewałam takie momenty, przyznaję się ;). Na przykład kiedy akurat ucinała sobie popołudniową drzemkę, a B. w tym momencie koniecznie chciała się bawić i maltretowała Azrę niemiłosiernie. Ogólnie psy całkiem dobrze sobie radziły. Owszem, zdarzały się zgrzyty między nimi. Raz nawet musiałam je fizycznie rozdzielać, ale na szczęście był to jednorazowy epizod. Nie wiem nawet, o co wtedy poszło. Poza tym incydentem i kilko(nasto)ma delikatniejszymi "niedomówieniami" byłam zadowolona z obu futrzaków.

Największym problemem B. w kontaktach międzypsich, jest brak szacunku (jeśli mogę tak to nazwać) dla sygnałów uspokajających oraz ostrzegawczych warknięć drugiego psa. Azra starała się porozumieć z B. za pomocą CSów kiedy ta była dla niej zbyt nachalna, a jeśli to nie działało zaczynała powarkiwać. Niestety B. nic sobie z tego nie robiła. Azra ani razu nie próbowała jej "dziabnąć", za co jestem jej wdzięczna i z niej bardzo dumna, że potrafiła się kontrolować. Nie zmienia to faktu, że B. nie powinna tak lekceważyć sygnałów wysyłanych przez drugiego psa, bo może się to dla niej w przyszłości bardzo źle skończyć. Wydaje mi się, że takie zachowanie spowodowane było zbyt wczesnym odłączeniem od matki i rodzeństwa. Otóż B. opuściła rodzinne gniazdko dobrych kilka tygodni przed czasem i nie zdążyła się nauczyć niektórych zasad psiej etykiety.
Poza tym przez to, że na co dzień ma do dyspozycji jedynie dom i ogródek, B. nieczęsto spotyka się z innymi psami a tym samym nie ma możliwości nadrobienia "zaległości". Ja starałam się jej w tym pomóc. Podczas licznych wspólnych spacerów B. uczyła się prawidłowego obcowania z pobratymcami. Szło jej bardzo dobrze. Nadal często nie wie, co zrobić kiedy obcy pies do niej podchodzi i nie do wszystkich jest przyjaźnie nastawiona, ale stara się naśladować zachowanie Azry lub innych obecnych czworonogów. Na zdjęciu poniżej zaprzyjaźniony posokowiec bawarski i B. wykonująca w jego (a właściwie jej) obecności sztuczkę "poproś" :)



W ostateczności z całego naszego trio (ja vs. 2 psy) najbardziej nawaliła... moja osoba. Przed przyjazdem B. zaplanowałam sobie mniej-więcej, czego jej nauczę: 1. utrwalenie i generalizacja "siad", 2. przywołanie na lince, 3. nauka "leżeć" i ew. jakaś sztuczka dla rozrywki. Potem snułam sobie fantazje o tym, jak to się weźmiemy za pracę, jak to na każdy spacer będę zabierała smaczki, linkę, byłam taka zmotywowana... śmiechu warte. Niestety mój wrodzony Leń zwyciężył. Ciągle wymyślałam sobie wymówki, że "B. musi się oswoić z nową sytuacją/okolicą", "zaczniemy od jutra", "dzisiaj jest za gorąco" itp. Zanim wzięłam się w garść minęła połowa pobytu B. w naszym domu. Już chciałam dać sobie spokój z tym całym szkoleniem, chciałam rzucić to wszystko w cholerę i podsumować stwierdzeniem pt. "i tak już nie zdążę", ale po chwili rozmyślań doszłam do wniosku, że to nie musi być tylko kilka ostatnich dni, ale kilka ostatnich dni. I że przez ten czas da się coś zrobić. Zebrałam się w sobie, objechałam wszystkie okoliczne zoologiki (w liczbie: 7) w poszukiwaniu nowej, porządnej torebeczki na smaki, w delikatesach zaopatrzyłam się w kilkudniowy zapas parówek i rozpoczęłam szkolenie w trybie przyśpieszonym.

I wiecie, co Wam powiem? Warto było! Odniosłyśmy pewien sukces. "Siad" stał się chętnie wykonywanym i zrozumiałym poleceniem w wielu miejscach; w domu, w lesie, na chodniku przy ruchliwej ulicy. B. reagowała na tę komendę nawet kiedy nie trzymałam w dłoni smaczka i wydawałam ją z zaskoczenia. Szybko opanowała przywołanie na 5m lince. Przybiega chętnie i potrafi oderwać się od interesującego zapachu, chociaż od nowo napotkanego psa już nie. Podczas kilku ostatnich spacerów, w miejscu pozbawionym obecności innych ludzi i psów, mogłam puścić linkę i pozwolić oddalić się B. na większą odległość, z której również przybiegała na zawołanie. "Leżeć" opanowała jako tako. Wie o co chodzi, ale nadal muszę trzymać smaka w ręce i podpowiadać jej gestem, co ma robić. Dopracujemy to :) Nie starczyło mi niestety czasu na nauczenie jej żadnej sztuczki, ale był to mój najmniej ważny cel. I tak jak na zaledwie kilka dni osiągnęłyśmy całkiem sporo, a przynajmniej ja jestem zadowolona, zwłaszcza, że z B, przyjemnie się pracuje :)

*   *   *

3 lipca padła propozycja wyjazdu nad jezioro, na co z chęcią przystałam.


W tamtych dniach Warszawą rządziły bardzo męczące upały, więc wyjazd nad wodę był czymś, co przyniosło ogromną ulgę i ludziom, i psom. Dodatkowo było to dobre miejsce na socjal. Po drodze zgarnęliśmy naszego starego znajomego razem z jego psem - Swipem.


Swip jest przemiłym, starszym kundelkiem ze schronu. Niestety potwierdziły się moje obawy o reakcję Azry. Istotnie próbowała bronić swojego terytorium (samochodu) i okazywała to warczeniem na "nowego" (B. tylko troszkę podziamgoliła i dała sobie spokój), ale została przeze mnie delikatnie upomniana oraz bliżej zapoznana ze Swipem na neutralnym gruncie. Koniec końców wszystkie futrzaki się dogadały. Czyli da się, tylko nie należy rezygnować przy pierwszym szczeku/warku, bo to jeszcze o niczym nie przesądza :) Na dowód tego, że psiaki potrafiły żyć obok siebie bez awantur wstawiam zdjęcia z mini-plaży :D

Na plażę przychodziło naprawdę sporo osób z psami. B. początkowo podnosiła alarm, a za chwilę podchodziła się przywitać :)
Pogoda dopisała, woda była cieplutka, a na niebie przez większość czasu nie było ani jednej chmurki. Psy poddały eksploracji nowe otoczenie i odpoczęły od zgiełku miasta. Spotkaliśmy się z dawno nie widzianymi znajomymi, był grill, ognisko i pogaduszki. Weekend marzenie!

B. po kąpieli. Nie, nie skakała z pomostu ;)

W sobotę wybrałyśmy się na wieczorny spacerek po okolicy.
Na nocleg z piątku na sobotę zatrzymaliśmy się na parkingu przed pewnym zajazdem. Psy poczuły dziki zew (niee, to był raczej krowi zapaszek :p) i obudziły mnie wraz ze wschodem słońca biegając jak oszalałe po samochodzie. Warto było wstać wcześnie dla takich widoczków :)


*   *   *

Myślę, że te 10 dni dużo dały B. Nowi ludzie, psy, doświadczenia, ćwiczenia, wycieczka nad jezioro - wszystko to dobrze na nią wpłynęło. Na nudę nie było miejsca. Mam nadzieję, że jej się podobało, i że nie będzie miała nic przeciwko kolejnemu wyjazdowi swoich właścicieli ;)

No a ja polecam się ze swoimi petsitterskimi usługami :D

PS: Będę wdzięczna, jeśli w komentarzach napiszecie mi czy ten dłuższy tekst był w pełni dla Was zrozumiały, czy się nie powtarzałam i nie pisałam od rzeczy oraz czy dobrze się go czytało - z góry dziękuję!

6 komentarzy:

  1. Terror też ma problemy ze zrozumieniem CSowania innych psów - nie mam pojęcia czego to wina - nie został za szybko odłączony od matki i rodzeństwa, wręcz przeciwnie, odebraliśmy go gdy miał 11 czy 12 tygodni.
    I od początku miał kontakt z innymi psami, a ja uczyłam go CSowania w miarę swoich możliwości (oblizywanie twarzy, podchodzenie po łuku, odwracanie głowy itd) - teraz jest trochę lepiej, ale nadal to wszystko szwankuje, a ja nie mam pojęcia dlaczego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Azra właśnie często używa wielu CSów i robi to bardzo wyraźnie. Martwiłam się czy ta ignorancja B. nie będzie skutkować tym, że Azra zrezygnuje z CSowania i zacznie "Dziabać" bez ostrzeżenia, ale na szczęście nic takiego się nie stało, jej CSy nadal są idealne :)

      Usuń
  2. "Na co dzień mieszka w domu z ogrodem, przez co cierpi na permanentny brak ruchu" eee no nie generalizujmy :P My też mamy dom z ogrodem, a psy codziennie na spacery chodzą :)

    B. jest strasznie śmieszną małą szczotką :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Wy jesteście po tej jasnej stronie mocy :P

      Na żywo jest jeszcze śmieszniejsza i jeszcze bardziej "szczotkowata" ;)

      Usuń
  3. Zacznę od Twojego zapytania i mnie jak najbardziej tekst się podoba :) Wszystko jest spójnie, nie powtarzasz się i nawet nie wiem kiedy skończyłam :)
    Ja zawszę boję się zostawiać Abi pod czyjąś opieką i dlatego nigdy tego nie robię ;) Zawsze zabieram ją ze sobą i nie wyobrażam sobie wakacji bez tej złotej paróweczki, ale przyznaję, że z taki aktywnych usług petsitterskich mogłabym skorzystać :D Też spotkałam parę psów z kompletnym brakiem szacunku do innych czworonogów i nie zaprzeczę jest to denerwujące :/ Szczególnie kiedy jego właściciel nic sobie z tego nie robi, a mój pies ma zepsuty cały spacer przez pseudo kolegę wieszającego się po nim :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, bardzo się cieszę, że tekst przypadł Ci do gustu. Bardzo mi zależy na tym, żeby przyjemnie się Wam czytało, nie tylko pobieżnie zerkało na posty :)

      Planuję w najbliższym czasie zrobić sobie certyfikat petsittera COAPE i wznieść moje usługi na wyższy "lvl". Wtedy moje drzwi będą stały otworem dla absolutnie wszystkich domowych zwierzaków! I będzie można rozkręcić biznes :P Dla Abi też się znajdzie miejsce w razie czego ;)

      Usuń

Z pewnością masz coś do powiedzenia - komentuj śmiało :) Każdy komentarz to +10 do motywacji!