Zaraz po przybyciu na miejsce mignął mi przed oczami pewien rudy ogon. Przysiadłyśmy się do D. i T. (Trend z seterem) i ucięłyśmy sobie miłą pogawędkę. Załapałyśmy się dzięki temu na fajną miejscówkę w cieniu drzewa z dobrym widokiem na pola startowe.
Jak już wspominałam tego dnia było strasznie gorąco i można by się spodziewać, że większości psów, a także ich właścicielom utrudni to osiągnięcie satysfakcjonujących wyników w zawodach. Nic bardziej mylnego! Wszystkie zespoły dawały z siebie wszystko, psy pięknie łapały dyski i piłeczki, a przy tym widać było, że świetnie się bawią. O to przecież chodzi :)
Z zachowania Azry jestem bardzo zadowolona. Nie wydzierała się ani nie szalała, trzymała emocje na wodzy (chociaż temperatura pewnie w jakiś sposób też miała na to wpływ), psy mijała ze spokojem. Ignorowała większość potencjalnie pobudzających lub niepokojących bodźców. Tuż obok nas stała klatka z kelpikiem w środku, ale Azra nawet się nią nie zainteresowała. Potrafiła zostać sama kilka metrów ode mnie gdzie zostawiałam ją w cieniu, oczywiście tak, żebym ją widziała, a sama podchodziłam bliżej pola startowego.
Bardzo pozytywnie zaskoczyło mnie jej zachowanie podczas trwania ostatniej konkurencji - flyballu. Wszyscy, którzy choć raz oglądali zmagania psów w tej konkurencji wiedzą, jaki panuje tam chaos. Psy są pobudzone do granic możliwości, szczekają, wyrywają się, ludzie krzyczą zagrzewając je do szybszego biegu; jazgot jest niesamowity. O dziwo na moim futrzaku nie zrobił on wrażenia. A już obawiałam się, że ze względu na jej stan emocjonalny będziemy musiały wcześniej wrócić. Azra leżała na ziemi i drzemała opierając się o ogrodzenie placu podczas gdy po drugiej stronie trwały szaleńcze wyścigi. Podchodzili do nas w tym czasie różni ludzie i oni także nie byli niczym niepokojącym dla mojej kundelci. Ktoś musiałby na nią nadepnąć żeby ruszyła się z miejsca ;) W tej sferze - absolutny sukces!
Nie mam żadnych zastrzeżeń jeśli chodzi o ogólną organizację. Wszystko było dokładnie rozplanowane, uczestnicy występowali w ustalonej kolejności, nie było poważniejszych spięć między psami (i ludźmi też!) ani opóźnień. Atmosfera była jednocześnie spokojna i ekscytująca. Rzeczą, która moim zdaniem zdecydowanie zasługuje na uwagę jest beczkowóz z wodą, który był dostępny dla wszystkich. Każdy mógł psa wygodnie schłodzić i napoić, co jest bardzo istotne przy wysokiej temperaturze. Nawet Azra, która wielką miłośniczką wody na co dzień nie jest, nie odmówiła przyjemnej chłodzącej kąpieli :)
Po kilku godzinach obie byłyśmy niesamowicie padnięte i miałam cichą nadzieję na bezproblemowo przebiegającą podróż powrotną. Niestety los zgotował nam coś innego...
Zwinęłyśmy się po 15:00, pod koniec ostatniej konkurencji - flyballu, nie czekając na dekorację. Myślałam, że wszystko pójdzie gładko. Trasę miałam opanowaną, pies był spokojny. O ile 20 minut czekania na pierwszy autobus zniosłam jako - tako, o tyle później zrobiło się gorąco. Dosłownie i metaforycznie. Kierowca autobusu oznajmił pasażerom, że jest zmuszony zmienić trasę przejazdu ze względu na utrudnienia w ruchu. Wysiadłam od razu, żeby nie wylądować w jakimś zupełnie nieznanym mi miejscu daleko poza trasą. Problem w tym, że nie wiedziałam, co dalej. Żaden inny autobus nie jechał w odpowiadającym mi kierunku. Musiałam skorzystać z koła ratunkowego o nazwie "telefon do przyjaciela", a konkretnie do krewnego, który natychmiast wyszukał mi nową trasę, za co serdecznie dziękuję i niedziękuję jednocześnie. Dotarłam do Placu Konstytucji i na tym nasz genialny plan spalił na panewce. Na Placu roiło się od granatowych mundurów, a droga i tory były zablokowane przez samochody. Na początku nie wiedziałam, co się dzieje. Dotarło jednak do mnie, że stąd komunikacją miejską się nie wydostanę. Szybki telefon do rodziców nie załatwił sprawy. Nie mogliśmy się dogadać. Telefon mi padał, internet szwankował, a ja byłam zagubiona w miejscu, które pierwszy raz na oczy widziałam*. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że na tej trasie organizowana jest Parada Równości. <Ale o co kaman?!> Zrobiło się głośno i tłoczno, a ja zupełnie nie wiedziałam co robić. Jakby tego było mało w tzw międzyczasie nabawiłam się niezbyt przyjemnego poparzenia słonecznego. Ostatecznie wszystko dobrze się skończyło, jakimś cudem trafiłam do metra, a potem już gładko poszło. Nikomu jednak nie życzę takiej przygody!
Byli? Widzieli? A może brali udział? Czekam na relacje :)
*Mieszkam w Warszawie od kilku lat, urodziłam się zupełnie gdzie indziej, a dzieciństwo spędziłam w jeszcze innym miejscu. Nie znam stolicy zbyt dobrze, chociaż stale staram się ją odkrywać.
Zawody są bardzo pouczające nie tylko dla samych zawodników ale też dla publiczności z psami. DG to świetne miejsce aby sprawdzić i socjalizować swojego psa.
OdpowiedzUsuńByłam jako zawodnik SW na DG Spring. Nauczyło mnie ono, że bez klatki nie ma szans- mój pies jest za bardzo zestresowany. Drugiego dnia zawodów zabrałam klatkę i było lepiej. No nic człowiek uczy się na błędach :) Niestety na start w wersji letniej nie pozwoliło mi zdrowie. DG Fall- trenujemy i nadchodzimy. Czas na debiut frisbee :)
Pozdrawiam.
Dziabongowo
Ja planuję zapisać nas na SW następnym razem. Przede wszystkim pierwszą wizytę na Dog Games wolałam odbyć w celach jedynie zapoznawczych, ale też po prostu nie wiedziałam, że jest taka konkurencja ;) Powodzenia we frisbowym debiucie - trzymam kciuki!
UsuńDzięki i wzajemnie :)
UsuńPraca w takim upale to nie lada wyzwanie :) Psiak musi być nie lada zmotywowany, żeby ćwiczyć kiedy temperatury sięgają zenitu. My niestety nie byliśmy. Do Warszawy musielibyśmy jechać pół dnia, ale wszystkie relacje czytam z miłą chęcią, żeby chociaż trochę poczuć atmosferę tych zawodów :)
OdpowiedzUsuńO komfort psów właściciele bardzo dbali. Psiaki miały cień i wodę do picia, schładzane były kamizelkami lub polewane wodą. Przeważały oczywiści bordercie, a te to pracować mogą w niemal każdych warunkach ;) Koniecznie musisz kiedyś przyjechać do Warszawy, z Abi czy bez - miło byłoby Cię poznać!
UsuńJak tylko będę miała okazję to wsiadam z Abi w Pendolino i na pewno Was zawiadomię :D
UsuńA ja Was nie widziałam :-( Dzięki za gratulacje :-D
OdpowiedzUsuńO nie, czyżbym zapomniała wspomnieć, że do perfekcji opanowałam sztukę kamuflażu...? Następnym razem Was zaczepimy, obiecuję ;)
UsuńKentucky jest naprawdę dobrym skoczkiem i "łapaczem", przydałoby się tylko popracować nad skupieniem na Tobie i wtedy byłoby idealnie :)
Zaczynam nad tym pracować, bo dość skupiałam się na motywacji, ale dzięki tym zawodom zauważyłam nad czym jeszcze musimy popracować.
UsuńZawsze, ale to zawsze kiedy spotykam Azrę jest niesamowicie spokojna - prawdę mówiąc, trudno mi wyobrazić ją sobie nietrzymającą emocji na wodzy. A już szczególnie w zestawieniu z popisem "OJEZUSMARIARZUCAJĄDYSKIINNYMPSOMNIENAWIDZĘCIĘMAMO!" jaki dała T. na rozpoczęcie dartbee. :P
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że piękne to moje rude, ale uszy ma na tym zdjęciu skandalicznie niewyczesane.
W takim razie muszę Ci kiedyś nagrać moment kiedy jej nerwy puszczają, bo widzę, że na słowo nie uwierzysz :p Ona ma też to do siebie, że bardzo szybko się pobudza jeśli trzeba i jeszcze szybciej uspokaja. Często są to dosłownie sekundy takiej wzmożonej "aktywności". (Ma ktoś pożyczyć kota do filmu??)
UsuńA co do uszu - wydaje mi się, że ten typ tak po prostu ma ;)
Właśnie w takich momentach zazdraszczam ludziom Warszawy :)) Można niezobowiązująco wybrać się z psem, posocjalizować...U nas podróż 5 godzin w jedną stronę to jednak już wyprawa :(
OdpowiedzUsuńJa z kolei straaasznie zazdroszczę Wam MADzone'a ;)
Usuń