Wszystko zaczęło się kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką. Zwierzętami interesowałam się od zawsze, nie tylko psami, ale te były mi najbliższe. Z żadnymi innymi nie miałam tak dobrego kontaktu jak z nimi. Prosić rodziców o własnego psa zaczęłam x lat temu i trwało to bardzo długo. Po drodze miałam miniaturowego królika, rybkę i osiem świnek morskich, ale to nie było to. Moja Mama bała się psów, a Tata nie chciał mieć dodatkowego problemu więc ciężko było mi znaleźć dobre argumenty. Walczyłam z rodzicami bardzo długi czas, wiele wieczorów przepłakałam, bo mi odmawiali. Przekopywałam różne strony internetowe w poszukiwaniu odpowiedniego dla nas czworonoga, myślałam, że jeśli pokażę rodzicom konkretnego psa, tego „jedynego” to w końcu się złamią. Raz nawet wypisałam na kartce „10 zalet posiadania psa”… no, różne rzeczy wymyślałam. Ale oni twardo stali przy swoim. Byłam zrozpaczona. Tyle bezdomnych psów czekało w schroniskach, do wyboru - do koloru. Tylko iść i przebierać. Ciągle jednak słyszałam nie to, co usłyszeć bym chciała.
Moje marzenie spełniło się dokładnie w dniu moich **
urodzin. I nie wyglądało to tak, że rodzice przyszli do mnie i uroczyście
obwieścili tę radosną nowinę, o nie. To by było zbyt piękne. Do samego końca
toczyła się wojna między mną a nimi o to, żeby nie zrezygnowali w ostatniej
chwili. Kiedy zakończyły się negocjacje od razu odpaliłam komputer i dosłownie
na potrzebę chwili znalazłam byle jakiego szczeniaka; już następnego dnia
pojechaliśmy go obejrzeć. Wcześniej oczywiście zaliczyliśmy rozmowę z ludźmi z Fundacji.
Azra(wtedy nazywała się inaczej, a jak - to tajemnica;)) przebywała w DT,
niedaleko naszego domu. Miała wtedy około 2,5 miesiąca. Wiek idealny!, pomyślałam.
Mieszkała z dużo większym od siebie psem i dwoma kotami (do dziś zastanawiam
się dlaczego ich nie znosi). Skakała jak oszalała po meblach, łóżku i nas.
Wtedy nie zastanawiałam się czy ten pies odpowiada moim oczekiwaniom, jaki ma
charakter i czy jest on dla nas odpowiedni. Chciałam po prostu wziąć go do domu
nic więcej. No i wzięłam, następnego dnia. Umowa adopcyjna podpisana, wyprawka
zakupiona, bierzemy psa!
Od razu przyznam, że miałyśmy bardzo zły start. Po
pierwsze – kilka dni po adopcji Azra dostała ataku epilepsji, który powtórzył się
później jeszcze jakieś dwa razy. Byliśmy bardzo zniesmaczeni postawą ludzi z
Fundacji, bo padły podejrzenia, że owe ataki miały miejsce jeszcze w DT, ale
nikt nie raczył nas o tym poinformować.
Byliśmy bliscy oddania jej z powrotem! Jednak nie będę rozwijać tego wątku, bo
nie warto. Natomiast po drugie: myślałam, że dużo wiem o psach, ale byłam chyba
zbyt pewna siebie, bo okazało się, że nie wiem praktycznie nic! Też tak
mieliście z pierwszym psem? ;) Kiedyś często oglądałam programy telewizyjne
pewnego Pana „speca” od rozwiązywania psich problemów, którego nazwiska nie
wymienię, jednak jestem pewna, że wszyscy wiedzą o kogo chodzi. I był to jeden
z większych błędów, jakie popełniłam. Rady owego Pana nie tylko w niczym nie
pomogły mi lepiej dogadać się z psem, a wręcz przeciwnie – nie pozwalały
zbudować między nami prawdziwej więzi. Przez około rok żyłyśmy tak jakby w
separacji – ja w świecie swoich błędnych przekonań na temat wychowania czworonoga,
a w szczególności szczeniaka, i swoich wygórowanych ambicji, a ona – w świecie
swojego lęku przez ludźmi, przed psami, BALONAMI( o tak, balony to było
najstraszniejsze co mogła sobie wyobrazić, na szczęście pokonałyśmy ten strach
z czego jestem bardzo dumna!!!) i masą innych rzeczy. Nie pomagałam jej
otworzyć się, wyjść na świat tylko kierując się radami wyżej wspomnianej osoby
wkopywałam nas w jeszcze większe bagno. Przez bardzo długi czas nie potrafiłyśmy
się zgrać.
Na wszystkich zdjęciach Azra jako "papiś" :) |
Teraz powoli wychodzimy na prostą. Nauczyłam się, jak traktować psa bardzo wrażliwego i delikatnego, jak powstrzymywać przy nim swoje negatywne emocje. Pilnuję się żeby nie nawiązywać z Azrą kontaktu kiedy jestem w złym nastroju, bo ten nastrój automatycznie udziela się i jej. Grunt, że teraz jest lepiej, zaufałyśmy sobie wzajemnie, bardzo otworzyłam mojego psa, nasza więź nie tylko się pojawiła, ale mogę z dumą powiedzieć, że jest bardzo silna i kiedy myślę o tym, co przeszłyśmy, a jak jest teraz to aż mi się ciepło robi na sercu.. :) I kiedy sobie przypominam, że parę razy, w krytycznych sytuacjach byłam bliska oddania jej, bo jak twierdziłam „nie nadaję się do tego psa, on nie pasuje do mnie a ja do niego, nie dogadamy się, mam dość, ten pies to jakaś porażka”, nie mogę uwierzyć, że było to tak niedawno, bo teraz nie zostawiłabym jej za żadne skarby świata. Jest moim oczkiem w głowie i nie wyobrażam sobie życia bez niej.
A jak to było/jest u Was? :)
Ale słodka Azra! :D
OdpowiedzUsuńDziękujemy ;)
UsuńZupełnie nic dziwnego, że popełniłaś tyle błędów - w końcu to Twój pierwszy pies! Jestem ciekawa - jak rodzice teraz zapatruja na Azrę? Kochają już ją? :)
OdpowiedzUsuńSzczuras obłędny! Kiedyś miałam 2, strasznie fajne stworzonka, tylko zdecydowanie za krótko żyją! :(
Świetna była od maleńkości! <3 U nas z Balem - to prosta historia z happy endem :) To znaczy tęcza, róże, jednorożce i wspólny cel - tak jak zawsze powinno być (ale zaznaczam, że nie jest to mój pierwszy pies :)).
Natomiast z Ru - to powrót do przeszłości - ona jest twarda, harda, nieugięta, emocjonalna, nieokrzesana - nie jak jednorożec, tylko mustang z dzikiej doliny. I też na początku popełniłam błędy - myślałam schematycznie, byłam pewna, że zbudujemy relacje tak jak z Baloo - miłością i smaczkami. Oj, jak bardzo się myliłam! Czas upływał, a więź wcale nie przybierała na sile, nie miałam autorytetu u niej, była nieznośna, agresywna. Odkryłam, że ona potrzebuje silnej ręki, stanowczego tonu, dobitnego pokazania jej miejsca w szeregu, bo inaczej próbuje. Na razie działamy na zasadzie walki - próby sił. Jeszcze wiele razy będę musiała jej tłumaczyć kto w tym domu podejmuje decyzje i kto jest ostateczną instancją, która decyduje o wszystkim. Wierzę, że jesteśmy na dobrej drodze, ale to długa i wyboista ścieżka, oj tak! :)
Rodzice już całkowicie ją akceptują i możliwe, że ją pokochali tylko nie chcą się do tego przyznać :p
UsuńSzczur to nasz kolejny debiut, wcześniej mieliśmy inne zwierzaki. Oficjalnie należy do mojego rodzeństwa także nie za wiele mam z nim wspólnego, ale może dadzą mi go kiedyś pogłaskać... ;)
Bardzo spodobało mi się to "końskie" porównanie; jednorożec i mustang hmm... w końcu przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Życzę, żeby Ru w końcu przeszłą swoją przemianę i dołączyła jednak do stada jednorożców :D
I dziękujemy za komplement, przekażę jej :)
Ja również początkowo uważałam się za speca w psich sprawach, bo to niby takie proste. Tak samo naoglądałam się owego pana w telewizji i myślałam, że wiem już wszystko. Teraz tak bardzo chce mi się z tego śmiać, wtedy nie wiedziałam nawet co to jest kliker ;) To była kropla w morzu w porównaniu do wiedzy, którą mam teraz, a wiem, że jeszcze długa droga przed nami. Przez to całkowicie zaprzepaściłam pierwszy, najważniejszy rok mojej suni. Do tego wszystkiego porady ,,najlepszego'' w okolicy trenera, który kierował się tylko dominacją (zero pozytywnych skojarzeń), doprowadziły do kompletnego dna...
OdpowiedzUsuńPotem dopiero sama zaczęłam wczytywać się w psie blogi, fora. O tym co teraz osiągnęłyśmy mogłam sobie kiedyś tylko pomarzyć. Reszta opisana jest na blogu, wiec nie będę się rozpisywać ;)
Bardzo lubię takie historie, a Waszą czytało się z uśmiechem na twarzy. Jest na prawdę piękna, szczera i pisana od serca :)
Ojej, dziękujemy bardzo! :D Dobrze wiedzieć, że są osoby, które miały podobne problemy ze swoimi psami. Otuchy mi dodaje myśl, że nie jesteśmy same :)
UsuńJa nie pamiętam problemów z moja psinką, ponieważ byłam mała i nie mogłam tego pamiętać. Dokładnie nie pomoże a jeszcze popsuje relację miedzy człowiekiem a psem, a te głupie hamerykańce w to wierzą. Oczywiście przy psie można się całkiem nieźle rozwinąć umysłowo i fizycznie. Tyle nowych pojęć, ale da się to jakoś ogarnąć.
OdpowiedzUsuńMega słodziak z tego twojego psiaka! Pozdrawiamy pusia-i-ja.blogspot.com