piątek, 13 lutego 2015

Nasza historia, czyli jak to wszystko się zaczęło + niespodzianka!

Kiedy przeglądam różne psie blogi zawsze zastanawiam się jak to wszystko się zaczęło, w jaki sposób ten człowiek i ten pies na siebie trafili, czy było to świadome i celowe działanie czy może spontaniczna decyzja, jakie mieli początki, z jakimi problemami się borykali. Żeby uprzedzić wszystkie tego typu pytania tych, którzy odwiedzą tego bloga postanowiłam opisać naszą historię, od samego początku aż do teraz. Nie było mi łatwo przywołać wszystkie wspomnienia sprzed prawie dwóch lat, ale myślę, że to co napisałam w zupełności wystarczy.

 Wszystko zaczęło się kiedy byłam kilkuletnią dziewczynką. Zwierzętami interesowałam się od zawsze, nie tylko psami, ale te były mi najbliższe. Z żadnymi innymi nie miałam tak dobrego kontaktu jak z nimi. Prosić rodziców o własnego psa zaczęłam x lat temu i trwało to bardzo długo. Po drodze miałam miniaturowego królika, rybkę i osiem świnek morskich, ale to nie było to. Moja Mama bała się psów, a Tata nie chciał mieć dodatkowego problemu więc ciężko było mi znaleźć dobre argumenty. Walczyłam z rodzicami bardzo długi czas, wiele wieczorów przepłakałam, bo mi odmawiali. Przekopywałam różne strony internetowe w poszukiwaniu odpowiedniego dla nas czworonoga, myślałam, że jeśli pokażę rodzicom konkretnego psa, tego „jedynego” to w końcu się złamią. Raz nawet wypisałam na kartce „10 zalet posiadania psa”… no, różne rzeczy wymyślałam. Ale oni twardo stali przy swoim. Byłam zrozpaczona. Tyle bezdomnych psów czekało w schroniskach, do wyboru - do koloru. Tylko iść i przebierać.  Ciągle jednak słyszałam nie to, co usłyszeć bym chciała.

Moje marzenie spełniło się dokładnie w dniu moich ** urodzin. I nie wyglądało to tak, że rodzice przyszli do mnie i uroczyście obwieścili tę radosną nowinę, o nie. To by było zbyt piękne. Do samego końca toczyła się wojna między mną a nimi o to, żeby nie zrezygnowali w ostatniej chwili. Kiedy zakończyły się negocjacje od razu odpaliłam komputer i dosłownie na potrzebę chwili znalazłam byle jakiego szczeniaka; już następnego dnia pojechaliśmy go obejrzeć. Wcześniej oczywiście zaliczyliśmy rozmowę z ludźmi z Fundacji. Azra(wtedy nazywała się inaczej, a jak - to tajemnica;)) przebywała w DT, niedaleko naszego domu. Miała wtedy około 2,5 miesiąca. Wiek idealny!, pomyślałam. Mieszkała z dużo większym od siebie psem i dwoma kotami (do dziś zastanawiam się dlaczego ich nie znosi). Skakała jak oszalała po meblach, łóżku i nas. Wtedy nie zastanawiałam się czy ten pies odpowiada moim oczekiwaniom, jaki ma charakter i czy jest on dla nas odpowiedni. Chciałam po prostu wziąć go do domu nic więcej. No i wzięłam, następnego dnia. Umowa adopcyjna podpisana, wyprawka zakupiona, bierzemy psa!

Pierwsze zdjęcie, tuż po przyjeździe do nowego domku


Od razu przyznam, że miałyśmy bardzo zły start. Po pierwsze – kilka dni po adopcji Azra dostała ataku epilepsji, który powtórzył się później jeszcze jakieś dwa razy. Byliśmy bardzo zniesmaczeni postawą ludzi z Fundacji, bo padły podejrzenia, że owe ataki miały miejsce jeszcze w DT, ale nikt nie  raczył nas o tym poinformować. Byliśmy bliscy oddania jej z powrotem! Jednak nie będę rozwijać tego wątku, bo nie warto. Natomiast po drugie: myślałam, że dużo wiem o psach, ale byłam chyba zbyt pewna siebie, bo okazało się, że nie wiem praktycznie nic! Też tak mieliście z pierwszym psem? ;) Kiedyś często oglądałam programy telewizyjne pewnego Pana „speca” od rozwiązywania psich problemów, którego nazwiska nie wymienię, jednak jestem pewna, że wszyscy wiedzą o kogo chodzi. I był to jeden z większych błędów, jakie popełniłam. Rady owego Pana nie tylko w niczym nie pomogły mi lepiej dogadać się z psem, a wręcz przeciwnie – nie pozwalały zbudować między nami prawdziwej więzi. Przez około rok żyłyśmy tak jakby w separacji – ja w świecie swoich błędnych przekonań na temat wychowania czworonoga, a w szczególności szczeniaka, i swoich wygórowanych ambicji, a ona – w świecie swojego lęku przez ludźmi, przed psami, BALONAMI( o tak, balony to było najstraszniejsze co mogła sobie wyobrazić, na szczęście pokonałyśmy ten strach z czego jestem bardzo dumna!!!) i masą innych rzeczy. Nie pomagałam jej otworzyć się, wyjść na świat tylko kierując się radami wyżej wspomnianej osoby wkopywałam nas w jeszcze większe bagno. Przez bardzo długi czas nie potrafiłyśmy się zgrać.

Na wszystkich zdjęciach Azra jako "papiś" :)
Nikomu nie życzę tego, co ja przeżywałam. Krew mnie zalewała za każdym razem kiedy widziałam jak Azra z podkulonym ogonem zaszywa się pod łóżkiem albo w innym kącie. Nie takiego psa chciałam! Pragnęłam mieć wesołego, trochę szalonego szczeniaczka, który wyrośnie na pewnego siebie, mądrego i przyjacielskiego czworonoga. A ten? Ani trochę nie zgadzał się z moim ideałem. Cały czas byłam sfrustrowana, no bo czemu tak „wspaniałe i rozwiązujące wszystkie problemy sposoby” nic nie dawały a tylko pogarszały sytuację? Nie potrafiłam tego zrozumieć. Około 1,5 roku minęło zanim trochę otrzeźwiałam i zaczęłam spoglądać na to wszystko z innej perspektywy, przeglądać blogi, fora, czytać inne poradniki. W końcu postanowiłam robić wszystko po swojemu, instynktownie, całkowicie rezygnując z wcześniej stosowanych pseudo – metod. I bardzo dobrze zrobiłam! Mój pies powoli się otwierał, w końcu wyszedł ze swojej skorupy napięcia, lęku i stresu. Azra zaczęła poznawać jak to jest przyjaźnić się z człowiekiem, a nie być jego poddanym i uciekać od niego. Nauczyła się bawić ze mną, choć nadal niepewnie i bardzo ostrożnie, ale jednak. W końcu zaczęła normalnie jeść, bo wcześniej bała się podchodzić do miski(!) i nie jeden raz głodowała z własnej woli. Zwierzęta kiedy są bardzo zestresowane zazwyczaj odmawiają przyjmowania pokarmu, a Azra potrafiła nie jeść kilka dni z rzędu. Po jakimś czasie nawet  treningi zaczęły sprawiać jej przyjemność, wcześniej był to jedynie mój „wybryk”, chciałam mieć się czym pochwalić i nie myślałam o zapewnieniu psu komfortu podczas ćwiczeń. Żałuję, że tak późno zauważyłam swoje błędy, bo zaprzepaściłam cały najważniejszy okres w życiu psa.


Teraz powoli wychodzimy na prostą. Nauczyłam się, jak traktować psa bardzo wrażliwego i delikatnego, jak powstrzymywać przy nim swoje negatywne emocje. Pilnuję się żeby nie nawiązywać z Azrą kontaktu kiedy jestem w złym nastroju, bo ten nastrój automatycznie udziela się i jej. Grunt, że teraz jest lepiej, zaufałyśmy sobie wzajemnie, bardzo otworzyłam mojego psa, nasza więź nie tylko się pojawiła, ale mogę z dumą powiedzieć, że jest bardzo silna i kiedy myślę o tym, co przeszłyśmy, a jak jest teraz to aż mi się ciepło robi na sercu.. :) I kiedy sobie przypominam, że parę razy, w krytycznych sytuacjach byłam bliska oddania jej, bo jak twierdziłam „nie nadaję się do tego psa, on nie pasuje do mnie a ja do niego, nie dogadamy się, mam dość, ten pies to jakaś porażka”, nie mogę uwierzyć, że było to tak niedawno, bo teraz nie zostawiłabym jej za żadne skarby świata. Jest moim oczkiem w głowie i nie wyobrażam sobie życia bez niej.

 A jak to było/jest u Was? :)















 PS: Dzisiaj do naszego domu przybył nowy mieszkaniec. Azra jest tym strasznie podniecona, piszczy i drapie w drzwi od pokoju gdzie przebywa Nowy, a jak już wejdzie to momentalnie wbija w Niego wzrok i ciężko ją wyrwać z tego stanu. Mam nadzieję, że jej przejdzie za kilka dni ;) A oto (klawia)Turka:




7 komentarzy:

  1. Ale słodka Azra! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Zupełnie nic dziwnego, że popełniłaś tyle błędów - w końcu to Twój pierwszy pies! Jestem ciekawa - jak rodzice teraz zapatruja na Azrę? Kochają już ją? :)

    Szczuras obłędny! Kiedyś miałam 2, strasznie fajne stworzonka, tylko zdecydowanie za krótko żyją! :(

    Świetna była od maleńkości! <3 U nas z Balem - to prosta historia z happy endem :) To znaczy tęcza, róże, jednorożce i wspólny cel - tak jak zawsze powinno być (ale zaznaczam, że nie jest to mój pierwszy pies :)).

    Natomiast z Ru - to powrót do przeszłości - ona jest twarda, harda, nieugięta, emocjonalna, nieokrzesana - nie jak jednorożec, tylko mustang z dzikiej doliny. I też na początku popełniłam błędy - myślałam schematycznie, byłam pewna, że zbudujemy relacje tak jak z Baloo - miłością i smaczkami. Oj, jak bardzo się myliłam! Czas upływał, a więź wcale nie przybierała na sile, nie miałam autorytetu u niej, była nieznośna, agresywna. Odkryłam, że ona potrzebuje silnej ręki, stanowczego tonu, dobitnego pokazania jej miejsca w szeregu, bo inaczej próbuje. Na razie działamy na zasadzie walki - próby sił. Jeszcze wiele razy będę musiała jej tłumaczyć kto w tym domu podejmuje decyzje i kto jest ostateczną instancją, która decyduje o wszystkim. Wierzę, że jesteśmy na dobrej drodze, ale to długa i wyboista ścieżka, oj tak! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzice już całkowicie ją akceptują i możliwe, że ją pokochali tylko nie chcą się do tego przyznać :p

      Szczur to nasz kolejny debiut, wcześniej mieliśmy inne zwierzaki. Oficjalnie należy do mojego rodzeństwa także nie za wiele mam z nim wspólnego, ale może dadzą mi go kiedyś pogłaskać... ;)

      Bardzo spodobało mi się to "końskie" porównanie; jednorożec i mustang hmm... w końcu przeciwieństwa się przyciągają, prawda? Życzę, żeby Ru w końcu przeszłą swoją przemianę i dołączyła jednak do stada jednorożców :D

      I dziękujemy za komplement, przekażę jej :)

      Usuń
  3. Ja również początkowo uważałam się za speca w psich sprawach, bo to niby takie proste. Tak samo naoglądałam się owego pana w telewizji i myślałam, że wiem już wszystko. Teraz tak bardzo chce mi się z tego śmiać, wtedy nie wiedziałam nawet co to jest kliker ;) To była kropla w morzu w porównaniu do wiedzy, którą mam teraz, a wiem, że jeszcze długa droga przed nami. Przez to całkowicie zaprzepaściłam pierwszy, najważniejszy rok mojej suni. Do tego wszystkiego porady ,,najlepszego'' w okolicy trenera, który kierował się tylko dominacją (zero pozytywnych skojarzeń), doprowadziły do kompletnego dna...

    Potem dopiero sama zaczęłam wczytywać się w psie blogi, fora. O tym co teraz osiągnęłyśmy mogłam sobie kiedyś tylko pomarzyć. Reszta opisana jest na blogu, wiec nie będę się rozpisywać ;)
    Bardzo lubię takie historie, a Waszą czytało się z uśmiechem na twarzy. Jest na prawdę piękna, szczera i pisana od serca :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, dziękujemy bardzo! :D Dobrze wiedzieć, że są osoby, które miały podobne problemy ze swoimi psami. Otuchy mi dodaje myśl, że nie jesteśmy same :)

      Usuń
  4. Ja nie pamiętam problemów z moja psinką, ponieważ byłam mała i nie mogłam tego pamiętać. Dokładnie nie pomoże a jeszcze popsuje relację miedzy człowiekiem a psem, a te głupie hamerykańce w to wierzą. Oczywiście przy psie można się całkiem nieźle rozwinąć umysłowo i fizycznie. Tyle nowych pojęć, ale da się to jakoś ogarnąć.
    Mega słodziak z tego twojego psiaka! Pozdrawiamy pusia-i-ja.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Z pewnością masz coś do powiedzenia - komentuj śmiało :) Każdy komentarz to +10 do motywacji!