czwartek, 23 kwietnia 2015

Bo mniej znaczy więcej :)

Każdy na pewno zna starą jak świat zasadę "ćwiczenie czyni mistrzem". Wielu z Was z pewnością
powtarzano, że "im więcej ćwiczysz, tym jesteś lepszy w tym, co robisz" itp. Mi także. Odkąd
adoptowałam psa, zaczęłam go wychowywać i ćwiczyć z nim różne rzeczy starałam się kierować tą zasadą. Byłam przekonana, że zadowalające rezultaty dadzą mi wyłącznie regularne, częste ćwiczenia. Jakże się myliłam!



W wielu poradnikach na temat szkolenia psów możemy przeczytać, że najskuteczniejszym sposobem na
nauczenie psa jakiejś komendy jest przeprowadzenie kilku, kilkunastu, a czasami nawet kilkudziesięciu
sesji. Owe sesje mają być króciutkie (ok. 2 minuty) i częste (kilka razy dziennie). O ile sprawdzi się to w przypadku najprostszych rzeczy, jak nauka siadania czy kładzenia się, o tyle przy nauce bardziej
angażujących komend może być problem. Przez pierwsze kilkanaście miesięcy szkoliłam Azrę w wyżej opisany sposób i szczerze mówiąc efekty nie były powalające. Coś tam się udawało, ale jednocześnie wiele zaczętych rzeczy porzucałam, bo po kilku sesjach nadal nic z tego nie wychodziło. Pies był znudzony i zniechęcony zbyt częstym powtarzaniem tych samych ćwiczeń i przez to spadała dokładność oraz efektowność wykonywania zadań. Mimo wszystko szłyśmy powolutku do przodu i z czasem piesa znała coraz więcej komend. W pewnym momencie nie byłam w stanie ćwiczyć wszystkiego podczas jednej sesji, tak jak to robiłam wcześniej. Poszczególne elementy powtarzałyśmy rzadziej. Dla przykładu: wcześniej siad, leżeć, obrót, turlaj  i czołgaj przerabiałam za jednym zamachem. Kiedy doszło jeszcze poproś, a kuku, łapa, targetowanie i wiele innych, nie wyrabiałam się ze wszystkim. Poszczególne sztuczki ćwiczyłam więc rzadziej. Sesje nadal były częste, ale obejmowały mniejszą ilość "materiału", jeśli można to tak brzydko nazwać ;) Azra była bardzo zadowolona z takiego obrotu sprawy. Podobało jej się, że już nie tłuczemy w kółko tego samego, ale robimy sobie przerwy od poszczególnych ćwiczeń. Na widok mnie przygotowującej smaczki i trzymającej kliker w dłoni okazywała zainteresowanie. Może jeszcze nie takie, jakie bym chciała, ale większe niż dotychczas.

Całkowity przełom nastąpił dosłownie kilka miesięcy temu, a dokładnie wtedy, kiedy zaczęłyśmy chodzić na indywidualne zajęcia z trenerem. Wreszcie miałam szansę zadać profesjonaliście wszystkie nurtujące mnie pytania odnoście szkolenia psa. Mogłam podzielić się swoimi przemyśleniami i problemami, poznać inne psio - ludzkie zespoły i zaobserwować,w jaki sposób oni ze sobą współpracują. Bardzo dużo się od nich nauczyłam, szczególnie od D. i T. z bloga Trend z seterem (pewnie o tym nie wiedzą, ale kiedyś im to uświadomię:) W tym czasie zrozumiałam między innymi jak ważna jest w szkoleniu 'zwykła' relacja między psem i człowiekiem. Niestety nam wciąż jeszcze jej brakowało. Musiałam zrobić coś w celu jej zbudowania. Postanowiłam sporo ograniczyć swoje ambicje, dać psu więcej luzu, częściej robić coś po prostu dla przyjemności, skupić się na budowaniu więzi zamiast wałkowania kolejnych komend i czerpaniu radości z małych rzeczy. Dodatkowo starałam się przestać uszczęśliwiać ją na siłę, tzn. nie przytulałam jej i nie głaskałam wtedy kiedy ja miałam na to ochotę. Nie wciskałam w nią kilogramów smakołyków, bo zobaczyłam, że nie to jest jej do szczęścia potrzebne. Przez większość czasu nie zwracałam na nią uwagi i czekałam, aż to ona będzie zabiegać o kontakt. Na spacerach pozwalałam jej załatwiać sobie swoje sprawy i nie wymagałam od niej czegoś co chwilę. Sesje szkoleniowe robiłam dużo rzadziej. Zamiast kilka razy w ciągu dnia - dwa, trzy razy w ciągu tygodnia plus trening w niedzielę. A jak już ćwiczyłyśmy to starałam się zadbać o luźną atmosferę. Nie zaczynałam sesji kiedy inni domownicy byli w domu, bo to stresowało i ją i mnie. Dbałam o to, żeby trudniejsze ćwiczenia były przeplatane tymi łatwiejszymi lub takimi, które szczególnie lubi, np. skakanie przez różne rzeczy. Jeśli coś, co wcześniej świetnie nam wychodziło, nagle się popsuło, nie winiłam za to psa. Po prostu wracałam do poprzednich etapów albo zaczynałam wszystko od początku.
I jeszcze jedna istotna rzecz: mocno ograniczyłam pochwały. W wielu książkach można przeczytać, że aby zmotywować psa należy chwalić go entuzjastycznie, ogólnie wylewnie okazywać swoją radość z poprawnie wykonanego zadania. Nie w naszym przypadku. Kiedyś tak robiłam, ale Azrę peszyły moje radosne piski i gwałtowne ruchy. Dla niej było to bardziej stresujące i zniechęcające niż budujące motywację.

Dałam jej po prostu więcej życiowej przestrzeni i chyba to doceniła.

Te drobne w gruncie rzeczy zmiany dały niesamowite efekty. Azra stała się bardziej pewna siebie i zrelaksowana. Zaczęła sama dopominać się o pieszczoty czego przedtem nie miała w zwyczaju robić (!). Co więcej zaczęła mnie bardzo pozytywnie zaskakiwać podczas szkolenia. Okazało się, że dłuższe przerwy w ćwiczeniu poszczególnych rzeczy pomagały jej lepiej je zrozumieć. Widocznie po sesji potrzebuje kilku dni na poukładanie sobie wszystkiego w głowie. Kiedy ćwiczyłyśmy jedną rzecz dzień po dniu nie osiągałyśmy zadowalających efektów. Teraz, kiedy treningi zarządzam rzadziej i mniej wymagam na nich od psa, skoczyła nam wzwyż ich skuteczność. Jeśli utkniemy na jakimś etapie nauki czegoś, nie staram się ćwiczyć tego jeszcze więcej. Wręcz przeciwnie. Zostawiam to na jakiś czas, zajmuję się innymi rzeczami i wracam do tego po ok. miesiącu. I zawsze jestem mile zaskoczona, bo okazuje się, że psina nie tylko nie zapomniała, o co w tym chodzi, ale jakimś cudem przeskoczyła kilka etapów w górę bez jakichkolwiek ćwiczeń! Miałyśmy tak np. z trzymaniem. Długo stałyśmy na etapie chwytania i natychmiastowego wypluwania i nijak nie umiałam tego popchnąć dalej. Spróbowałam nawet sposobu Magdy i Fibi, ale Azra nie była nim zachwycona. Wtedy przerwałam ćwiczenie trzymania i powróciłam do niego po kilku tygodniach. I udało się! W psim móżdżku coś zaświtało i już potrafi przytrzymać przedmiot kilka sekund. Czy to nie cudowne? :D A po ograniczeniu pochwał do krótkiego dobrze, super, pięknie itp. + wydania smaczka i zaniechaniu dotykania psa w czasie ćwiczeń motywacja, skupienie i zaangażowanie suczy w trening wrosło dosłownie o 200%. Mniej pochwał równa się więcej motywacji. Ciekawe, prawda? :)

Dlatego moja treningowa, ale także 'codzienna' maksyma od dzisiaj brzmi "mniej znaczy więcej". Polecam ją wszystkim i jeśli jeszcze jej nie odkryliście - spróbujcie. Może to jest to, czego szukacie :)

PS: Każdy pies jest inny i każdy wymaga indywidualnego traktowania. Nie ma jednoznacznej instrukcji obsługi psa. Ja opisałam, jak to wygląda w naszym przypadku, ale u innego psa może się to w ogóle nie sprawdzić. A może czyjś czworonóg 'działa' podobnie mój?

12 komentarzy:

  1. Według mnie to jest to wyższe wtajemniczenie "psiarstwa". Jesteś już po przeczytaniu miliona książek, po rozmowach z innymi psiarzami, bo seminariach czy szkoleniach...i teraz dopasowujesz swoją wiedzę do tego, kogo masz w domu. Każdy pies jest inny i potrzebuje innego podejścia, nie ma uniwersalnego poradnika! Taką praktykę po prostu nabywa się z czasem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Myślę, że dobry trener to taki, który umie stosowane metody dopasować do konkretnego psa. Nie uważam, że jedne metody są lepsze od innych. Nie twierdzę, że awersyjne sposoby wychowania są złe, że szkolenie pozytywne to jedyna słuszna droga do osiągnięcia celu. Czasami trzeba połączyć i to, i to w zależności od sytuacji. Nie wyobrażam sobie wychowywać agresywnego psa samymi kliknięciami, chociaż chyba nie powinnam się wypowiadać na ten temat, bo takiego psa nigdy nie miałam.

      Usuń
    2. O to, to! Podpisuje się rękami, nogami, a nawet łapami Terrora! :)
      Ja też zauważyłam u siebie, że jak trochę odpuszczam i nie mam takiego "parcia na szkło" to Terrorkowi dużo lepiej idzie. Szczególnie, jak zrezygnowaliśmy z intensywnych treningów, zamieniając je na krótkie sesje łączone z zabawą :)

      Pozdrowienia!! :)
      jackterror.blogspot.com

      Usuń
  2. Zawsze lepszy jest niedosyt niż przesyt :) My klikamy sobie max 3 razy w tygodniu i zawsze idziemy na jeden dłuższy trening czy to obedience czy agility. Kiedyś przez swoje chore ambicje, brak wiedzy i doświadczenia, wymagałam od psa czegoś ponad jego siły. Skutki jak można się domyślać były mizerne...
    Teraz mam całkiem inny pogląd na psa i pracę z nim, sprawia mi to mega frajdę, a Abi na widok saszetki biegnie do pokoju i już czeka popiskując i poganiając mnie :D To chyba najlepsze uczucie dla każdego psiarza, kiedy zrozumiał swojego psa, jego potrzeby i sprawił, że sam domaga się kontaktu z nami ;) No i ten luz, o którym pisałaś jest nie do przeceniania. Po co załamywać się każdym niepowodzeniem, czasem lepiej odpuścić i zrobić coś innego. Frustracja nikomu z nas nie będzie sprzyjać ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu wpis.
    Świetny ;). My ćwiczymy turlaj się i robimy to samo. Postępy, kilka sesji i minut ;) I wychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Twój pies to naprawdę jest kryptokot - potrzebuje przestrzeni, peszą ją pochwały, a do tego to chodzenie po drzewach! ;)
    Cieszę się, że szkoleniowa współpraca dobrze się Wam układa - to faktycznie jest tak, że każdy pies jest inny i nie ma metody, która działa na każdego równie dobrze. Chociaż po tym, jak wczoraj odwołałam dwukrotnie obcego psa (właściciel zwierza nie dał rady) od wody, a drugi raz od grupy miziających ludzi śmiem twierdzić, że mój chory entuzjazm szkoleniowy jest całkiem uniwersalny :P

    PS. Dziękuję za komplement. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma za co :p Naprawdę dużo mi daje obserwowanie innych duetów.

      Oj tak, Twój entuzjazm jest trochę innego rodzaju niż mój mój pies bardziej się na niego łapie (ale i tak pasztet przebija wszystko, już wyczaiłam go w moich delikatesach). Wyglądało to przekomicznie kiedy Azra synchronicznie wykonywała wszystkie kierowane przez Ciebie do T. komendy. "Siad", Azra siada. "Równaj", Azra równa krok za T. :D

      Chyba napiszę oddzielnego posta o tej kociej stronie osobowości mojego psa, będzie o czym opowiadać ;)

      Usuń
  5. Kentucky akurat musi być cały czas nagradzany i trzeb go cały czas wołać po imieniu, bo inaczej szybko gasi się i wtedy wybiera zapachy lub inne psy dlatego cały czas muszę pracować u niego motywację dlatego też ćwiczymy krótko żeby miał niedosyt :)
    Bardzo fajny blog, będziemy tu często wpadać :)

    Pozdrawiamy: Dominika&Kentucky :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękujemy za komplementy :)

      Podstawa sukcesu to wiedzieć, co motywuje konkretnego psa. U każdego będzie to coś innego i dobrze, że wiesz, co działa na Kentucky'iego. Zaraz wpadam na Twojego bloga, jeszcze mnie tam nie było ;)

      Usuń
  6. Gratuluję sukcesów i znalezienia własnej drogi "do psa" - jak już się wie czego pies oczekuje to jest dużo, dużo łatwiej :) . A akurat namiętne dotykanie i chwalenie psa w sposób, który wcale nie jest dla niego nagrodą to dość częste błędy. I jeszcze mówienie do psa w takiej ilość, której nawet świętym ciężko znieść ;) . Myślę więc, że to nie do końca tak, że mniej pochwał to więcej motywacji, ale bycie bardziej czytelnym dla psa i plastycznym sprawia, że psy chętniej pracują :) . Życzę dużo powodzenia w dalszej pracy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dałaś mi motywacyjnego kopa, dziękuję! Co do tej "drogi do psa" to idealnie nie jest, co jakiś czas zdarza nam się 'kryzys', ona odmawia współpracy, ja się denerwuję, ale ogólnie rzecz biorąc da się żyć ;)

      Usuń
  7. Z każdym psem należy ćwiczyć i jeżeli zrobimy to dobrze od początku to na pewno będziemy mieli fajnie ułożonego psiaka. Jakby nie było to również o takiego pupila trzeba w odpowiedni sposób dbać. Ważne są dobre kosmetyki https://sklep.germapol.pl/pl/kosmetyki-rozne_perfumy dzięki którym uda nam się fajnie zadbać o psiaka.

    OdpowiedzUsuń

Z pewnością masz coś do powiedzenia - komentuj śmiało :) Każdy komentarz to +10 do motywacji!